Tej nocy, kiedy wszedłeś w nią po raz pierwszy,
była samotnym miastem, a ty — mężczyzną z kluczem
do pokoju w domu na ulicy, gdzie mogłeś się schować
przed deszczem, siąść przy oknie i wypić wódkę z cytryną,
niczego nie opowiadać (bo i o czym?), nie pytać, nie odpowiadać,
nie dawać nadziei na jutro. To nie cisza, a oddech, gdy pada
deszcz w ogrodzie. To nie światło, a lampy uliczne.
Stała w cieniu. Byłeś obcy, więcej niczego
nie mogła się spodziewać nad to, co wyczytała z twojej ścieżki,
kiedy wyciągnąłeś rękę i powiedziałeś cicho "Chodź!".
Wpisana była w linię twojego życia, a jej imię przybrało kształt
na pół zapomnianej piosenki, gorącej na twoim języku,
gorącej na białych prześcieradłach, w które się owinęliście.
Były twoimi żaglami, a ona portem w każdej dziewczynie,
dla której było ci przeznaczone, jak wierzyłeś, być wolnym, by
panować nad morzem, nad jej smutkiem, pulsem i kapryśną
rzeką, nad jej księżycami i sposobem, w jaki na długie miesiące
skrywały się pod chmurą, byłeś więc pokorny. Zrozumiałam to,
kiedy deszcz padający w tym mieście obudził ją rano.
W pracy najbardziej jest mi przydatne światło gwiazd
i szmat czasu w zasięgu moich niecierpliwych rąk. Kazałam
jej śnić o słońcu, wieży, złotej rybce na szczycie, o ulicy
biegnącej do portu i o statku, który w porcie cumował,
i o cudzoziemcu, który podchodzi z kluczem do jej drzwi.
Paula Meehan
przekład Jerzy Jarniewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz