Słowo i chłód




Człowiek dosięgający wieku, w którym niedługo odejdzie od siebie,

       Uchwyci każdą okazję bycia sam na sam ze sobą.

       (Wieku gdzie przyszłość jest ledwie tygodniem, odnawianym kapryśnie).



       Niedawno, przeszedłszy przez most Caulaincourt od strony metra Blanche,

       Włóczyłem się pamiętliwie po kątach, które nas kiedyś widziały z rewiowymi girlsami,

       Rasowego Pierre Herbarta i mnie, świetlistych naszymi osiemnastoma latami,

       Aż wreszcie zszedłem po schodach ku mogile, która będzie moim więzieniem.

       Nowiutka, na cmentarzu Montmartre, od strony rue Joseph-de-Maistre,

       Bliska pokrzepiających prochów tancerza Vestrisa i jego żony, która grała księżniczki

w tragedii w roku 1780.

       Patrząc na mój grobowy kamień, bez roku, nazwiska, imienia wyrytych w złocie,

       Przyszło mi dziwacznie na myśl, że żywy, jestem bez okładki,

       Rekrutem Persefony, chwilowo na przepustce.

       Jutro będę oprawny w ten albigejski granit.

       Później myślałem o mojej książce: każde zdanie tyle razy inaczej napisane,

       Bo niewypowiedzialne wymaga długiego uporu.

       I pomysł tego wiersza: mniej nieubłagany od życia, pozwala, by go znów zaczynać

od początku.

       Dzień opadał wśród kapliczek w gruzach.

       "Goodnight, sweet prince", szepnąłem do mych przyszłych cieni.

       Oddalałem się od upiornego cmentarza, trądu jego płyt, biwaku zagubionych drzew.

       Był nieruchomy październik. Szedłem wolno ku miastu.

       Na rue Pigalle zwidziało mi się, wysokie jak kamienica, widmo przedmiotu żałobnie 

ukochanego.

       Powróciła do ludzkiej postaci, blada dziewczyna w ciemnej sukni, oparta o stręczycielsko 

lśniący witraż. 



Gilbert Lely

przekład Konstanty A. Jeleński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz