Pastuszkowie rozpalają ogniska
w popiele pieką sobie kartofle.
Krowy skubią trawę, jest koniec września
dzień jeszcze jasny i niebo niebieskie.
Lecz u podnóża gór snują się już mgły
a dymy z ognisk pełzają po polach
niby olbrzymie siwe liszki.
Liść opada i podnosi się wiatr.
Ogarnia nas zmęczenie, przysiadamy na chwilę,
rozglądamy się: trawa już pożółkła.
Myślimy o wszystkim co przeminęło.
Serce boli, dławi się, ustaje.
Mówimy: "Słońce zaraz zajdzie,
trzeba wracać do domu, pozamykać okna!"
Wracamy posłusznie wykrotami, miedzami
nie mogąc opędzić się od smutku.
Pastuszkowie strzelają z biczy,
wiatr wieje, ogniska buchają płomieniem,
cienie się wzmagają od strony lasu.
W górach już sypnął pierwszy śnieg.
Charles Ferdinand Ramuz
przekład Jerzy Lisowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz