Puszki i sprężyny, moje rzeczy nagie!
Framugi i rynny, rozdziawione bezczelnie,
staw zarośnięty zielskiem, peryferie
poskręcane jak drut, żeliwne uliczki.
Inaczej horyzont — ten dzielnie stoi,
nie chowa się po kątach. Olbrzym.
Wieczór ma w nim poplecznika,
rozdwojony na biel świtu i mrok nocy.
Poza tym są przypisy, dzielne przypisy
do sznurów światła, znaki wędrowne
w dłoni turysty, lub może księżyc
tak jasno dziś roztrwoniony!
Rzeczy w posiadaniu. Twarde, szorstkie.
Rzeczy, przez które prześwieca
anatomia świata. Staw zamrożony
w ułamku sekundy, ścięty
w obraz chwili, kadr czasu.
A może to świadomość
z przyległościami, dziwnymi prowincjami?
Możliwe, lecz raczej i tutaj przewodnik
miesza się ze stadem jak słońce z księżycem
i ziemią. Trudno darmo — popisy światła,
akrobacje cieni rzucanych na rzeczy
wtrącają się i do nas. Autonomia to wymysł.
Horyzont przyciąga i wciąga.
Najtrudniejsze kolory niesie wyobraźnia:
zbyt ulotne sensy. Połączyć te sensy
może tylko olbrzym, większy niż
jedno czy dwa spojrzenia: olbrzym
wyrastający ponad siebie, horyzont
puchnący do nieba. Tak sądzą
niektórzy z nas. Teraz spójrz
na dłonie pełne dziwnych rzeczy,
kwiaty płożące się nad ziemią,
na chwilę przed kwitnieniem —
zapora nie do przejścia.
Jacek Gutorow
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz