Skoro musi odjechać — przyjdź nocy pochmurna,
Okryj ciemnością rękę, co się pióra
Ima, i piekło moje okryj cieniem,
Jeśli mam zostać sam na sam z cierpieniem.
Cóż, żadna magia tego nie dokaże:
Cieniem bólu jesteście, wy i piekła wasze.
Jeśliby Cyntia wzrok zasnuła jasny
I Wenus zgasła i gwiazdy pogasły,
Nie mógłbyś bodaj ni jednej tak ciemnej
Myśli sformować jak te, co są we mnie
Mógłbym ci własną czerń oddać i rzec ci,
Iż nigdy więcej słońce nie zaświeci,
Tak bardzo łaknę jasnego widoku —
Jeśli mój ogień nie rozciąłby mroku.
Miłości, która ogień łączysz z cieniem,
Czy musisz triumf przeplatać z cierpieniem?
Czy ślepa będąc, nie chcesz by widzieli
Się umęczeni, których los rozdzielił?
Czy łamiąc kołem, doznajesz uciechy,
Postrzegłszy w bólu Śmierć jeno i Grzechy?
Może jakiego rytuału w trwodze
Nie spełniliśmy, więc karasz nas srodze?
Nie, całą winę przyjmuję na siebie,
Lub widzę raczej, iż zrządzono w Niebie,
Bym cierpiał (dotąd bowiem nie cierpiałem,
Kochając inne dla formy kochałem).
Szybciej, niż może być wypowiedziane,
"Jabłko ze złota" — będzie mi zabrane.
Albo w strumieniu jak gdybym zobaczył
Jabłko i we śnie odchodził — bogatszy.
Tyżeś, miłości, ślepa; bowiem widzę,
Że karasz za mnie moją gołębicę;
Jeśli cierpieniem gniew twój mam przebłagać,
Czemu z mym losem jej każesz się zmagać?
Tak ślepe prawo, kiedy w faworyta
Uderzy, innych o winę nie pyta,
Grabi przyjaciół, pali dom i mienie.
Żali nie dosyć, że we krwi płomienie
Nam roznieciłaś? Pożądanie budzisz,
Szydzisz z płonących i majakiem łudzisz,
Każesz nam skwierczeć, żarzyć się i płakać
Na koniec sama w nasz ogień chcesz skakać.
Żali nie dosyć, żeś wyprowadziła
Nas w góry ciemne i samych rzuciłaś?
W nędzy w zasadzkach szpiegi czyhające
I ponad nami oczy górujące
Twojego męża — płomieniem zazdrości
Sycą się; my zaś, czy ścieżką wierności
Nie szliśmy? Straże, jak szpiega na szpiega
Nasławszy, zalim cię przy nich oblegał?
Kradliśmy przecie słodkie chwile szczęścia,
Spotkania, pocałunki, dotyk i objęcia.
Cień obojętny w zdawkowych respektach,
Łamiąc języki we wszystkich dialektach,
Mrugnięciem, gestem albo pod stołami
Dalekim słowom przeczący stopami.
Czyż po to były wszystkie sztuczki owe,
By serca biły jak dzwony spiżowe?
Czyż po to w czyśćcu przeszliśmy męczarnie,
By naszą powieść zakończyć wulgarnie?
Przedtem niech oczy, jak śruby przeszyją
Mózg, niechaj wargi w wargach się ukryją;
Niechaj ramiona jak bluszcz przerośnięte,
Zetną się, mrozem strachu przymarznięte,
Aż los, na ciała od siebie oddarte
Tryśnie krwią z oczu przemocą otwartych.
Gdyż nie uwierzę, mimo oskarżenie,
By zło tak wielkie wzięła na sumienie
Miłość; los raczej.
Obelgi nie godzien
Swym własnym wstydem ukarany zbrodzień.
Czyń, przyjacielu, zło swoje! Gotowy
Jestem cios przyjąć i odbić cios nowy.
Rwij nas na sztuki! Nie zdołasz rozdzielić
Dusz, dzieląc ciała. Nie zdołasz nadziei
Zabić! Zostaną listy i marzenia,
Sny, upominki, i łzy, i westchnienia.
Miłość zna wiele sztuczek, więc bez końca
Patrząc w promienie ożywczego słońca,
Ciepło urody jej będę dostrzegał;
W powietrzu miękkość jej ciała białego,
W ogniu jej czystość, przejrzystość we wodzie.
Zaś w ziemi stałość; urodę w urodzie.
I czas nie zatrze naszych przeobrażeń:
Wiosna przypomni smak najpierwszych wrażeń,
Lato dojrzałość miłosną, szczęśliwa
Jesień znów ciężar złocistego żniwa.
Zimy nie wspomnę; wykreślimy zimę!
Na złość losowi zniszczę ją, ominę!
Skoro odjeżdżasz, najdroższa, noc ciemną
Rozzłoć mi słońcem, nadzieją bądź ze mną;
Ciężar jest lżejszy, gdy lżej go znosimy.
Choć chłód i ciemność wokoło widzimy,
Wiem ja, iż Febus wszytek blask rozdaje
I choć nie każdy równą część dostaje,
Świat, w masie swojej, cieszy się i wszystek
Blask zachowuje na wspólny użytek.
Bądź zawsze sobą; nie pozwól żałości
Zniszczyć urody, zdrowia i młodości.
Wydaj losowi walkę, niechaj mieczem
Będzie ci stałość, a wzgarda puklerzem;
Iżbym rozkochał się w myślach, znalazłszy
Odbicie swoje w zwierciadle łaskawszym;
Tedy przysięgam, pragnąc cię ucieszyć,
Czynami słowom gorącym nie przeczyć;
Przedtem Bieguny wyruszą z przystani,
Wpierw zmienią serce, niż myśli, o Pani!
Jeślibym ochłódł w moim pożądaniu,
Wiedz, że ruch Niebios uległ zatrzymaniu,
Iż ogień zakrzepł; mógłbym opowiadać
Dłużej, lecz słowo nieufność sprowadza;
Powiem więc tylko, iż tak cię miłuję,
Że mniej od ciebie w tobie nie przyjmuję.
William Blake
przekład Jerzy S. Sito
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz