Elegia XII. Na rozłąkę z Panią swoją








Skoro musi odjechać — przyjdź nocy pochmurna,

Okryj ciemnością rękę, co się pióra

Ima, i piekło moje okryj cieniem,

Jeśli mam zostać sam na sam z cierpieniem.

Cóż, żadna magia tego nie dokaże:

Cieniem bólu jesteście, wy i piekła wasze.

Jeśliby Cyntia wzrok zasnuła jasny

I Wenus zgasła i gwiazdy pogasły,

Nie mógłbyś bodaj ni jednej tak ciemnej

Myśli sformować jak te, co są we mnie

Mógłbym ci własną czerń oddać i rzec ci,

Iż nigdy więcej słońce nie zaświeci,

Tak bardzo łaknę jasnego widoku —

Jeśli mój ogień nie rozciąłby mroku.

Miłości, która ogień łączysz z cieniem,

Czy musisz triumf przeplatać z cierpieniem?

Czy ślepa będąc, nie chcesz by widzieli

Się umęczeni, których los rozdzielił?

Czy łamiąc kołem, doznajesz uciechy,

Postrzegłszy w bólu Śmierć jeno i Grzechy?

Może jakiego rytuału w trwodze

Nie spełniliśmy, więc karasz nas srodze?

Nie, całą winę przyjmuję na siebie,

Lub widzę raczej, iż zrządzono w Niebie,

Bym cierpiał (dotąd bowiem nie cierpiałem,

Kochając inne dla formy kochałem).

Szybciej, niż może być wypowiedziane,

"Jabłko ze złota" — będzie mi zabrane.

Albo w strumieniu jak gdybym zobaczył

Jabłko i we śnie odchodził — bogatszy.

Tyżeś, miłości, ślepa; bowiem widzę,

Że karasz za mnie moją gołębicę;

Jeśli cierpieniem gniew twój mam przebłagać,

Czemu z mym losem jej każesz się zmagać?

Tak ślepe prawo, kiedy w faworyta

Uderzy, innych o winę nie pyta,

Grabi przyjaciół, pali dom i mienie.

Żali nie dosyć, że we krwi płomienie

Nam roznieciłaś? Pożądanie budzisz,

Szydzisz z płonących i majakiem łudzisz,

Każesz nam skwierczeć, żarzyć się i płakać

Na koniec sama w nasz ogień chcesz skakać.

Żali nie dosyć, żeś wyprowadziła

Nas w góry ciemne i samych rzuciłaś?

W nędzy w zasadzkach szpiegi czyhające

I ponad nami oczy górujące

Twojego męża — płomieniem zazdrości

Sycą się; my zaś, czy ścieżką wierności

Nie szliśmy? Straże, jak szpiega na szpiega

Nasławszy, zalim cię przy nich oblegał?

Kradliśmy przecie słodkie chwile szczęścia,

Spotkania, pocałunki, dotyk i objęcia.

Cień obojętny w zdawkowych respektach,

Łamiąc języki we wszystkich dialektach,

Mrugnięciem, gestem albo pod stołami

Dalekim słowom przeczący stopami.

Czyż po to były wszystkie sztuczki owe,

By serca biły jak dzwony spiżowe?

Czyż po to w czyśćcu przeszliśmy męczarnie,

By naszą powieść zakończyć wulgarnie?

Przedtem niech oczy, jak śruby przeszyją

Mózg, niechaj wargi w wargach się ukryją;

Niechaj ramiona jak bluszcz przerośnięte,

Zetną się, mrozem strachu przymarznięte,

Aż los, na ciała od siebie oddarte

Tryśnie krwią z oczu przemocą otwartych.

Gdyż nie uwierzę, mimo oskarżenie,

By zło tak wielkie wzięła na sumienie

Miłość; los raczej.

Obelgi nie godzien

Swym własnym wstydem ukarany zbrodzień.

Czyń, przyjacielu, zło swoje! Gotowy

Jestem cios przyjąć i odbić cios nowy.

Rwij nas na sztuki! Nie zdołasz rozdzielić

Dusz, dzieląc ciała. Nie zdołasz nadziei

Zabić! Zostaną listy i marzenia,

Sny, upominki, i łzy, i westchnienia.

Miłość zna wiele sztuczek, więc bez końca

Patrząc w promienie ożywczego słońca,

Ciepło urody jej będę dostrzegał;

W powietrzu miękkość jej ciała białego,

W ogniu jej czystość, przejrzystość we wodzie.

Zaś w ziemi stałość; urodę w urodzie.

I czas nie zatrze naszych przeobrażeń:

Wiosna przypomni smak najpierwszych wrażeń,

Lato dojrzałość miłosną, szczęśliwa

Jesień znów ciężar złocistego żniwa.

Zimy nie wspomnę; wykreślimy zimę!

Na złość losowi zniszczę ją, ominę!

Skoro odjeżdżasz, najdroższa, noc ciemną

Rozzłoć mi słońcem, nadzieją bądź ze mną;

Ciężar jest lżejszy, gdy lżej go znosimy.

Choć chłód i ciemność wokoło widzimy,

Wiem ja, iż Febus wszytek blask rozdaje

I choć nie każdy równą część dostaje,

Świat, w masie swojej, cieszy się i wszystek

Blask zachowuje na wspólny użytek.

Bądź zawsze sobą; nie pozwól żałości

Zniszczyć urody, zdrowia i młodości.

Wydaj losowi walkę, niechaj mieczem

Będzie ci stałość, a wzgarda puklerzem;

Iżbym rozkochał się w myślach, znalazłszy

Odbicie swoje w zwierciadle łaskawszym;

Tedy przysięgam, pragnąc cię ucieszyć,

Czynami słowom gorącym nie przeczyć;

Przedtem Bieguny wyruszą z przystani,

Wpierw zmienią serce, niż myśli, o Pani!

Jeślibym ochłódł w moim pożądaniu,

Wiedz, że ruch Niebios uległ zatrzymaniu,

Iż ogień zakrzepł; mógłbym opowiadać

Dłużej, lecz słowo nieufność sprowadza;

Powiem więc tylko, iż tak cię miłuję,

Że mniej od ciebie w tobie nie przyjmuję.



William Blake

przekład Jerzy S. Sito

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz