Szkic pamiętnika




Lubiłem rodzinne miasto, jak wy, jak lubi je każdy,

gadaliśmy pod kasztanami, przenikał nas gwizd lokomotyw,

zielonych map entuzjasta na głos obmyślał odjazdy,

było nad dwóch lub dziesięciu i nikt z nas nie wiedział o tym,

że dojrzewamy w przerwie między jedną wojną a drugą.



Chwaliłem ruch wyobraźni i w wierszu otwartym płynąłem,

dzwony biły, rodzina siedziała w stołowym za stołem,

lampa zwisała z sufitu, jak oprawiony pożar.

To było niegdyś, wyrosłem, pływałem w rzekach i morzach,

podróżowałem niewiele w latach wulgarnych przygód,

bulwar paryski o zmroku opryskał mnie krwią pierwszych świateł,

powalił mnie, tłumem pędzącym czy żalem mnie przygniótł  

ktoś za mnie ginął, ktoś inny cieszył się za mnie światem.



Lata zgryzoty,

luki w pamięci,

pomiędzy jedną wojną a drugą

mój brat bezrobotny, obłąkany wyskoczył z okna.



Nie oglądałem go w kostnicy,

płakałem tylko, kiedy ukląkłem przed jego szufladą,

gdzie leżały drobiazgi nieużyteczne jak on:

zepsuta zapalniczka, drobne wynalazki,

sztuczki magiczne, które lubił bardzo 

to zastępowało mu rymy i asonanse.

Niepokoiło mnie nie tylko to 

meble, draperie sute, ozdobne,

pederaści piszący wiersze o aniołach,

wszystko, co w obyczajach wróżyło nową wojnę,

piękne mitomanki o platynowych włosach,

w sukniach z epoki secesji,

powieści nienapisane,

obumarłe przed narodzeniem,

nuda i czczość zwiastujące wojnę.



Rozmowy przy kolacjach czy knajpach przy wódce,

słowa tęczujące, w których dudni chaos.

W tych latach bowiem w ludziach nie najgorszej woli

reakcja maskowała się zgiełkiem w umysłach,

pojęcia gmatwały się jak niegdyś bogowie w epoce synkretyzmu,

pewien mój znajomy malarz

przez trzy godziny bez przerwy potrafił mówić od rzeczy,

inni układali krzyżówki,

czekali na kataklizm

jak na upiorną fotografię zbiorową w wybuchu magnezji,

czytali Nostradamusa.



Kłamca był między nami, przebrany za dziennikarza,

szpicel był pięknoduchem albo poetą-cyganem,

alfons i ajent niemiecki był snobem,

nie wiedziano, kto z czego żyje,

dziesięciu sprawiedliwych ginęło w Hiszpanii.

W tych latach mówiłem do siebie głosem starszego brata:

ileż razy trzeba cię budzić, abyś zbudził się w swojej epoce?

Mówiłem do siebie głosem brata samobójcy

i zamiast pisać — pióro stawiało kreski, znaki,

chodziło po papierze jak sesjsmograf, aż prysło. 


Zbudzono nas, ludzi nie najgorszej woli,

albo nas pochowano pod gruzami domu.

I wielu jeszcze zbudzono,

aby oczy zalepić im plastrami śmierci

i postawić pod murem w koszuli z papieru.



Okopany nad Wisłą, na przedpolu Warszawy,

przez lornetę wpatrując się w brzeg przeciwległy,

tam gdzie jutro pociski naszych dział będą biegły,

przypominam sobie

lata, które były i waszymi latami,

ludzie nie najgorszej woli,

pochowani w moim sercu jak we wspólnym grobie.



1941-1944



1944

Serce granatu


Adam Ważyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz