Jak rzeka która z czasem
Polubiła swój bieg
Rozebrana znalazłaś się
W moich ramionach
I już tylko myślałem
Jak Cię okryć liśćmi
Gołymi rękami i liśćmi
Żebyś mi nie zmarzła
Czy mógłbym Cię kochać inaczej
Jak nie w twych wodach żywych
Ciało kobiece przez moment
Uwieszone u moich palców?
I czy mógłbym położyć
Na tylu ciepłych kamieniach
Spojrzenie w którym byłoby
Tylko nagie pożądanie?
Dziewicą będąc lepiej odpowiadasz
Ciemnemu wyrokowi
Który moje serce narzuca
Twojemu sercu bardzo delikatnie
A jeśli mnie tak męczy
Twoje przeistoczenie
To dlatego że bardziej kocham
Twoją miłość niż Ciebie
*
Czekałem na Ciebie jak się czeka na okręty
W latach okrutnej suszy kiedy zboże
Nie wyrasta wyżej niźli ucho w trawie
Słuchające zlęknione wielkich głosów czasu
Czekałem na Ciebie wszystkie nabrzeża i drogi
Dudniły od moich kroków zmierzających do Ciebie
I już niosłem Cię na ramionach
Jak ciepły deszcz który nigdy nie wysycha
Ty poruszałaś na razie tylko powiekami
Paru zmarszczkami w oblodzonych szybach
Widziałem w Tobie tylko tę samotność
Kładacą dwie liściaste ręce na mej szyi
Przecież to byłaś Ty w jasności mego życia
Te poranne hałasy które mnie budziły
Wszystkie moje ptaki i żyły koledzy
I gwiazdy miriady gwiazd co powstawały
Ach jak pięknie mówiłaś kiedy wszystkie okna
Burzyły się wieczorem niby młode wino
Gdy drzwi się otwierały na te lekkie miasta
Któreśmy przemierzali czule wpół objęci
Szłaś z tak daleka aż zza Twojej twarzy
Że już nie wiedziałem z każdym uderzeniem
Czy to serce doczeka czasu kiedy będziesz
Mocniejsza we mnie niż moja własna krew
*
Konie miłości mówią o spotkaniach
Jakie miewają na pustynnych drogach
Nieznana pani wstrzymuje je w biegu
I patrzy na nie tak boleśnie smutno
Uważaj mówią Jej smutek jest naszym
I za to żeś potrafił pokochać taki ból
Nie będziesz chodził pod gałęziami z gołą głową
Nieświadom że ciężar życia jest nad tobą
Lecz chodzę i wiem że Twoje ręce współbrzmią ze mną
Pani w jasnym pretekście pączkujących drzew
Która nie czekasz aż się kora pozasklepia
By ryć na niej miłośnie nasze dwa imiona
Palcami gładzisz jak zielone jabłka
Od słońca do słońca szare policzki pogody
I kładziesz na zmęczone oczy wiosek
Błogosławioną zaćmę długiego snu lasu
Ukaż piersi które potrafią żyć w głębokim śniegu
Zwierz lodowcowy niosący na czole
Podwójny pierścień dnia i słodycz bycia
Jedynie zwierzem o ciepłym spojrzeniu
Taką mi się widzisz jaką miłość kreśli
Drzewo spuszczone w skwar lata bez mała
Jak powabna pokusa co trwa i trwa w myśli
Tak samo przez sekundę jak przez wieczność całą.
*
Przez firanki przez czasu cieniste podwoje
Zimne bez Ciebie noce dziecko moje
Sny i ulica pełne są ludzi z hotelu
Choć hałasują nie zagłuszą mojego apelu
A ja wołam do Ciebie i wołam przytomnie
Bo z każdym biciem serca wracasz do mnie
I dłonie grzejesz ciepłem jakie Ci się marzy
A lekki wietrzyk rozświetla zarys Twojej twarzy
Abym ją widział przez czasu cieniste podwoje
Jak ciągle żywy płomień dziecko moje.
René Guy Cadou
przekład Jerzy Lisowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz