Cztery wiersze miłosne dla Heleny




Jak rzeka która z czasem

Polubiła swój bieg

Rozebrana znalazłaś się

W moich ramionach



I już tylko myślałem

Jak Cię okryć liśćmi

Gołymi rękami i liśćmi

Żebyś mi nie zmarzła



Czy mógłbym Cię kochać inaczej

Jak nie w twych wodach żywych

Ciało kobiece przez moment

Uwieszone u moich palców?



I czy mógłbym położyć

Na tylu ciepłych kamieniach

Spojrzenie w którym byłoby

Tylko nagie pożądanie?



Dziewicą będąc lepiej odpowiadasz

Ciemnemu wyrokowi

Który moje serce narzuca

Twojemu sercu bardzo delikatnie



A jeśli mnie tak męczy

Twoje przeistoczenie

To dlatego że bardziej kocham

Twoją miłość niż Ciebie



*



Czekałem na Ciebie jak się czeka na okręty

W latach okrutnej suszy kiedy zboże

Nie wyrasta wyżej niźli ucho w trawie

Słuchające zlęknione wielkich głosów czasu



Czekałem na Ciebie wszystkie nabrzeża i drogi

Dudniły od moich kroków zmierzających do Ciebie

I już niosłem Cię na ramionach

Jak ciepły deszcz który nigdy nie wysycha



Ty poruszałaś na razie tylko powiekami

Paru zmarszczkami w oblodzonych szybach

Widziałem w Tobie tylko tę samotność

Kładacą dwie liściaste ręce na mej szyi



Przecież to byłaś Ty w jasności mego życia

Te poranne hałasy które mnie budziły

Wszystkie moje ptaki i żyły koledzy

I gwiazdy miriady gwiazd co powstawały



Ach jak pięknie mówiłaś kiedy wszystkie okna

Burzyły się wieczorem niby młode wino

Gdy drzwi się otwierały na te lekkie miasta

Któreśmy przemierzali czule wpół objęci



Szłaś z tak daleka aż zza Twojej twarzy

Że już nie wiedziałem z każdym uderzeniem

Czy to serce doczeka czasu kiedy będziesz

Mocniejsza we mnie niż moja własna krew



*



Konie miłości mówią o spotkaniach

Jakie miewają na pustynnych drogach

Nieznana pani wstrzymuje je w biegu

I patrzy na nie tak boleśnie smutno



Uważaj mówią Jej smutek jest naszym

I za to żeś potrafił pokochać taki ból

Nie będziesz chodził pod gałęziami z gołą głową

Nieświadom że ciężar życia jest nad tobą



Lecz chodzę i wiem że Twoje ręce współbrzmią ze mną

Pani w jasnym pretekście pączkujących drzew

Która nie czekasz aż się kora pozasklepia

By ryć na niej miłośnie nasze dwa imiona



Palcami gładzisz jak zielone jabłka

Od słońca do słońca szare policzki pogody

I kładziesz na zmęczone oczy wiosek

Błogosławioną zaćmę długiego snu lasu



Ukaż piersi które potrafią żyć w głębokim śniegu

Zwierz lodowcowy niosący na czole

Podwójny pierścień dnia i słodycz bycia

Jedynie zwierzem o ciepłym spojrzeniu



Taką mi się widzisz jaką miłość kreśli

Drzewo spuszczone w skwar lata bez mała

Jak powabna pokusa co trwa i trwa w myśli

Tak samo przez sekundę jak przez wieczność całą.



*



Przez firanki przez czasu cieniste podwoje

Zimne bez Ciebie noce dziecko moje



Sny i ulica pełne są ludzi z hotelu

Choć hałasują nie zagłuszą mojego apelu



A ja wołam do Ciebie i wołam przytomnie

Bo z każdym biciem serca wracasz do mnie



I dłonie grzejesz ciepłem jakie Ci się marzy

A lekki wietrzyk rozświetla zarys Twojej twarzy



Abym ją widział przez czasu cieniste podwoje

Jak ciągle żywy płomień dziecko moje.



René Guy Cadou

przekład Jerzy Lisowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz