Wyrazić więcej niż wyrażone,
rozbić butelkę o mokry bruk
i zobaczyć złamany cień
księżyca w pulsującym szkle.
Dotknąć jesieni, chłodu gałęzi, której
woskowe ciało opuścił suchy promień
zachodu. Dzieci wracają ze szkoły
a w ich otwartych ustach płonie
niewinność. Poznać wysunięty palec
i jego okrężny ruch badający litość trawy
i jej zniszczenie pod oponą
motocykla, w lipcu (gdzie dwoje młodych
szuka szybkiej miłości pięć kilometrów
za miastem). Opisać kaszel sąsiadki,
obawę z jaką tuli zmęczoną twarz
do kraciastej poduszki, myśląc o podstępie
rzeczy, o długich godzinach które
w końcu rozerwą włókna życia.
Twarz okryć światłem rozwijającym się
z górnego balkonu wieżowca jak dywan,
podobnym do platońskiego więzienia
które gromadzi znikomość doczesnej
esencji. Aby więcej wyrazić, słuchaj
jak po żelaznych obręczach toczy
się wagon, jak powietrze łaskotane
oddechem podróżnych podnieca się
i sapie w konarach dębów. Pozwól
pojawić się zmarszczce na skroni
— nie chciej wszystkiego zrozumieć.
Koła wewnętrznych kół, 1997
Mirosław Dzień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz