Bory jesienne zmierzchem pobrzmiewają
zabójczym szczękiem oręża, parowy
złocone, modre jeziora, posępnie
nad nimi toczy się słońce; noc chwyta
w zwarte ramiona wojaków, śmiertelnie
w pierś ugodzonych, i okropną skargę
ich przełamanych ust.
Lecz z cicha w nieckę wieczoru nabiera
łąka rumianość obłoków, gdzie mieszka
bóg rozsrożony pod namiotem, krew
rozlaną z wolna w mrok przesącza, chłody
księżyca w misę cynową przelewa.
Gościńce czarne uchodzą w żałobność
zgniłą pod złotą siatką widnych gwiazd.
Cień rozżalony włóczy się przez półmrok
ogłuchłych gajów, by kroić herojów
i tulić w palcach ich rozbity czerep.
W wiklinie jęczy ciemny flet jesieni.
O, dumne ścięcie warg! Gładzone stopnie,
jak głazy chmurne, ów płomień wzburzony,
gniew, który spala oddech, kości wierci
bólem: o wnuków jeszcze nie zrodzonych.
Georg Trakl
przekład Stefan Napierski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz